Adam Adamus wspomina: – Był potencjał na ekstraklasę

W trzeciej części swoich wspomnień z gry w naszym klubie Adam Adamus opowiada o warunkach jakie Avia zapewniała zawodnikom i porównuje je z innymi klubami w tamtym czasie, czyli na początku lat 70-tych. Na zdjęciu powyżej mamy kadrę zespołu z końca sezonu 1972/73, kiedy to decyzją PZPN o powiększeniu II ligi Avia znalazła się na zapleczu ekstraklasy. Stoją od lewej: Aleksander Bachur (kierownik drużyny), Edward Niedźwiedzki, Zbigniew Kondziak, Roman Nowosad, Mieczysław Wężyk, Wiesław Grudziński, Andrzej Dyński, Bogdan Bukowski, Grzegorz Gronowski, Franciszek Golik, Lucjan Oskroba, Janusz Sputo, Czesław Krygier (asystent trenera) i Jan Golan (trener). Siedzą od lewej:  Ryszard Andrzejczak, Andrzej Oryszko, Waldemar Krzyżanowski, Kazimierz Motylewski, Adam Adamus, Ireneusz Adamus, Wojciech Konf, Henryk Szymkiewicz. Po dojściu Janusza Żmijewskiego, Jerzego Mikulicza oraz Witolda Synoradzkiego w kolejnym sezonie żółto-niebiescy utrzymali drugą ligę dla Świdnika. Według pana Adama nasz klub miał wówczas potencjał nawet na walkę o jeszcze wyższe cele.

Generalnie kluby w tamtym czasie zapewniały podobne warunki. Wszystkim na wszystko wystarczało. To, że zarabialiśmy więcej od średniej krajowej, czy też mniej w danym klubie nie miało zbyt wielkiego znaczenia. W sklepach raczej była pustka, nie było do kupienia wartościowych rzeczy. O samochodzie raczej można było pomarzyć. Nie mówiąc o mieszkaniu, które można było dostać z jakiegoś przydziału. Ja w wieku 24 lat otrzymałem w Świdniku zakładowe mieszkanie. Czy to było normalne?! Ile rodzin, często wielodzietnych, czekało na taki przydział latami! A taki młokos jak ja, młokos, który parę razy dobrze kopnął piłkę, dostał mieszkanie po to by chciał zostać dłużej w klubie. Oczywiście to mieszkani było dla mnie wielką wartością, która procentuje niemal do dziś.

Idąc do Legii, a potem do Bałtyku, oprócz środków na zagospodarowanie, stawiałem podobny warunek: mieszkanie. Kto wie czy nie dzięki mieszkaniu w Warszawie poznałem piękną i wspaniałą kobietę, która od 1975 roku jest moją żoną. Urszula, wówczas studentka ostatniego roku na germanistyce Uniwersytetu Warszawskiego, w ostatnim semestrze przeniosła się z akademika do mnie. Żonę poznałem dzięki temu, że dorabiała na korepetycjach ucząc córkę mojej kuzynki. Przy okazji przypadkowej wizyty u kuzynki spotkałem właśnie Urszulę, która szalenie mi się spodobała. Poprosiłem siostrę o zaaranżowanie spotkania w formie kolacji w jej domu i tak to się zaczęło. Po kolacji, zaprosiłem ją do mieszkania na kawkę i… do dziś jesteśmy razem. To, że dzisiaj mogę się pochwalić, że mam wspaniały dom i największą wartość, jaką jest gwarancja bezpiecznej przyszłości, zawdzięczam właśnie Urszuli.

Ale się zagalopowałem nie pisząc na temat.Wracając do warunków w Avii to były one bardzo dobre, nam nic w końcu nie brakowało. Ludzie klubu i znaczna część pracowników na zakładzie chciała w swoim mieście dobrej piłki. Myślę, że nie został wykorzystany potencjał jaki wówczas drzemał w tym klubie. Sądzę, że dawniej podobnie, jak w wielu innych klubach tzw. działacze oddawali serce klubowi, ale nie umieli nim zarządzać. Menedżerka jako taka była wówczas abstrakcją. Działało się na nosa. Transfery były często nieprzemyślane. Ściągało się zawodników przypadkowych, często po kontuzjach, nikt tego nie sprawdzał, ot i chyba cała prawda.

Najgorsze warunki organizacyjne i finansowe spośród klubów, w których grałem, były w Olimpii Poznań. W porównaniu Świdnik to była „Kanada”. W Legii zarabiałem może 1000 lub 1500 zł więcej niż w Avii, ale to w praktyce nie robiło większej różnicy. Najlepsze warunki były w Bałtyku dzięki wspaniałemu prezesowi, niestety już świętej pamięci Januszowi Gajewskiemu. Cóż to był za człowiek. Wielka kultura osobista, wspaniała prezencja, a do tego wielka umiejętność współpracy i zarządzania ludźmi. W owych czasach uchodził on za jednego z najlepszych „ rozgrywających” w Polsce na równi z samym Ludwikiem Sobolewskim z Widzewa. Takiego człowieka brakowało w Świdniku. Gdyby się znalazł, pewnie byłaby – podobnie jak w Gdyni – ekstraklasa. Jaką mieliśmy konkurencję w postaci fanatycznie ulubionej w Gdyni Arki! A facet i tak dawał radę!

Prezes Avii Roman Wallner był ciekawym człowiekiem. Chciał zrobić wiele dla klubu. Trochę zawierzał podpowiedziom innych, gdyż sam na piłce nie znał się najlepiej. W pewnym momencie, chyba ”dzięki” konkurencji, ciągano go po sądach. Sam zeznawałem jako świadek. Chodziło prawdopodobnie o niegospodarność. Od tego momentu pan Roman już nie był sobą i kto wie czy to nie było przyczyną słabszych od oczekiwanych wyników. Po za tym Avia była klubem wielosekcyjnym. Pamiętajmy o wspaniałych wynikach siatkarzy, bokserów i pływaków. Pewnie było to zasługą ówczesnych działaczy na czele z prezesem. Z pewnością łatwiej jest zrobić sukces w innych dyscyplinach niż w piłce, która rządzi się swoimi specyficznymi prawami.

Jaka była atmosfera w klubie? Szczerze tęsknię za tamtym okresem. Było super, może również dlatego, że nawet czcionki w poniedziałkowych gazetach były bardzo często przychylne mojej osobie.

CDN.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *