Ciężarówką do Legnicy


Otrzymałem ubiegłoroczny numer tygodnika z Legnicy, w którym ukazała się rozmowa z byłym piłkarzem Miedzi, Witoldem Synoradzkim (na zdjęciu). Pada w niej kilka stwierdzeń, które z pewnością zainteresują kibiców ze Świdnika, ponieważ zawodnik ten, zanim został na kilka lat podporą “Miedzianki”, rozegrał cały sezon w barwach Avii. Tylko jeden sezon, ale za to historyczny, bo pierwszy w naszej drugoligowej historii.

Synoradzki jest wychowankiem Rakowa Częstochowa, z którym w roku 1967 awansował aż do finału Pucharu Polski. 19-letni obrońca miał wówczas pewne miejsce w drużynie i oczywiście wyszedł na boisko także na mecz finałowy, aby stawić czoło pierwszoligowej Wiśle Kraków na stadionie Błękitnych w Kielcach. Początkowo świetnie powstrzymywał prawą stronę ataku Wisły, jednak w 78 minucie gry dopadł go pech. Doznał bolesnej kontuzji i do końca był już tylko statystą. Trzecioligowcy spod Jasnej Góry utrzymali wprawdzie wynik bezbramkowy w regulaminowym czasie gry, ale w dogrywce stracili dwa gole i trofeum pojechało do Krakowa.

Do Świdnika Synoradzki trafił sześć lat później, mając już spore drugoligowe doświadczenie, nabyte zwłaszcza w Starze Starachowice. Do zespołu dołączył na początku rundy jesiennej 1973 i od razu wywalczył miejsce w jedenastce. Zadebiutował na lewej obronie w czwartej kolejce w wyjazdowym meczu z Widzewem Łódź, przegranym 0:3, potem jednak został na stałe przesunięty do środka obrony, tworząc parę stoperów najpierw z Wiesławem Grudzińskim, a następnie z Mieczysławem Wężykiem. Od debiutu w Avii do końca rozgrywek wychodził zawsze w pierwszym składzie. Po sezonie wyjechał jednak ze Świdnika na drugi koniec Polski. Wyjechał zresztą nie sam, ale razem z podstawowym bramkarzem Avii w tych rozgrywkach Kazimierzem Motylewskim. Jak doszło do przeprowadzki obu piłkarzy z Avii do Miedzi, Synoradzki opowiedział dziennikarzowi Legnickiego Tygodnika Sportowego:

– Pamiętam, że po jednym z meczów Avii Kazik zaprosił mnie do siebie na kawkę. Z zaproszenia skorzystałem, bo to było normalne. Po meczach często spotykaliśmy się, żeby pogadać, a nawet wypić po… „maluchu”. To było normalne dla każdego futbolisty, co będę ukrywał… tak po prostu było – mówi Synoradzki. Poprzez Motylewskiego poznał on trenera Miedzi Stanisława Zagrodnika. – Był początek lat siedemdziesiątych XX wieku, a ja byłem w sumie jeszcze stosunkowo młodym facetem. Nawet nie wiedziałem, kto to jest ten cały Zagrodnik. Dopiero w trakcie rozmowy dowiedziałem się, co to za pan – wspomina. – Pamiętam jak stwierdził, że ściągnął do Legnicy z zabrzańskiego Górnika jakiegoś wysokiego obrońcę, który jednak z Miedzi odszedł i chce zarówno mnie jak i Kazia Motylewskiego.

Synoradzki w wywiadzie nie ukrywa, że to gdzie leży Legnica wiedział, ale nazwa Miedź niewiele mu mówiła. – Stanisław Zagrodnik powiedział,że nie wyobraża sobie, abyśmy z „Motylem” nie przyszli grać do Miedzi. Ja już jakiś bagaż doświadczeń w innych klubach miałem. Bo grałem i w Starachowicach i w ogóle troszkę poobijałem się do tego momentu w II-ligowych klubach. Szybko też dowiedziałem się co nieco o legnickim klubie.

Obrońca Avii był niezwykle zdziwiony, że warunki, które postawił działaczom Miedzi zostały bez „zmrużenia oka” zaakceptowane. – Byłem pewny, że są one tak wygórowane, że na pewno ich w Legnicy nie przyjmą – wspomina. – Jednak działacze Miedzi postawili na swoim i zarówno mnie jak i Motylewskiego wraz z żonami oraz dziećmi przywieziono do Legnicy… ciężarówką. Natychmiast też zarówno ja, jak i „Motyl” otrzymaliśmy mieszkania.

Powyższy fragment ciekawie oddaje realia funkcjonowania sportu w PRL. Dodać należy, że Synoradzki po kilku latach gry w Miedzi, będąc jednym z ulubieńców kibiców, odszedł z klubu w nie najlepszej atmosferze. Wspomina on: – Karierę zakończyłem bardzo wcześnie, bo mając zaledwie 28 lat. Patrząc z perspektywy czasu oraz tego jak obecnie kształtuje się wiek wielu piłkarzy uważam, że to był błąd. Dziś sądzę, że to najwspanialszy wiek dla futbolisty. Dał jednak o sobie znać mój buntowniczy charakter. Niepotrzebnie zresztą.

Poszło o to, że z powodu nadwagi Synoradzki zaczął mieć problemy ze ścięgnem Achillesa. Na tym tle powstał konflikt między zawodnikiem a władzami klubu. – Nie to nie, pomyślałem sobie, i stwierdziłem, że zakończę karierę – wyjaśnia Synoradzki. – Wróciłem, więc szybko do rodzinnej Częstochowy i wiem, że w Miedzi były w związku z moim odejściem przysłowiowe „cuda niewidy”. Legniccy działacze namawiali mnie do powrotu. Chcieli po prostu, abym nadal grał w Miedzi. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu właśnie poprzez te namowy doceniali moją skromną osobę – dodaje.

Nie wrócił on już jednak do Legnicy. Przez pół roku grał jeszcze w Victorii Częstochowa zanim definitywnie zakończył karierę. Do dziś jest uważany za jednego z najlepszych piłkarzy w historii Miedzi, podobnie zresztą jak i jego kolega z boiska Kazimierz Motylewski. Ten drugi pamiętany jest w Legnicy zwłaszcza za mecz barażowy z Czarnymi Żagań o awans do III ligi w 1977 roku. Motylewski obronił wtedy aż trzy jedenastki w konkursie rzutów karnych! Miedź oczywiście awansowała. A czy w Świdniku są jeszcze kibice, którzy pamiętają Synoradzkiego i Motylewskiego z występów w barwach Avii? Nie wątpię że tak i liczę, że się odezwą ze swoimi wspomnieniami. W tym roku minie 40 lat od chwili pierwszego awansu zespołu do II ligi i z pewnością warto te wspomnienia przekazać kolejnym pokoleniom kibiców Avii.