Adam Adamus: Epilog moich wspomnień

Zamieszczam dziś ostatnią cześć wspomnień Adama Adamusa, swoisty epilog do poprzednich ośmiu odcinków, które ukazały się na tej stronie. Kontaktując się po raz pierwszy z byłym piłkarzem żółto-niebieskich nie sądziłem, że spotkam się z tak serdeczną reakcją i że w efekcie powstanie tak barwna i wielowątkowa opowieść. W tym miejscu chciałem podziękować panu za poświęcony czas, panie Adamie! Życzę dużo zdrowia i radości z życia, mając nadzieję, że pozostaniemy nadal w kontakcie.

Chciałoby się pisać w nieskończoność, by móc w ten sposób przeżywać stare dobre czasy. Niestety pamięci już trochę zawodzi i tematy powoli się wyczerpują. Gdyby się ktoś zapytał kogo oprócz kolegów ze Świdnika najbardziej zapamiętałem, odpowiedź brzmi: trzy kobiety.

W tym bardzo sympatyczną magazynierkę Panią Zosię Bugałową (na zdjęciu powyżej), która nie tylko dbała o nasz sprzęt, ale świetnie znała się na piłce. Pewnego razu przyszedł na testy młody chłopak. Przebrał się w ciuchy treningowe, a pani Zosia mówi do nas, że ten nowy to słaby i szkoda tylko sprzętu. Na pytanie skąd pani wie, odpowiedź była taka: „Przecież widzę po nogach, że to nie piłkarz.” Oczywiście pani Zosia miała rację.

Druga pani to Wiesia Ulanicka, obecnie pani Lewandowska po mężu Jerzym, świetnym bokserze który walczył w Avii, reprezentując wielokrotnie reprezentację Polski. Wiesia i Jurek wzięli ślub niebawem po moim wyjeździe ze Świdnika. Obecnie mieszkają w Nowej Hucie. Jurek został „kupiony” do tamtejszego Hutnika i stąd ta zmiana miejsca zamieszkania. Ciekawym chyba było to, że Jurek Lewandowski był bardzo religijny i jeszcze za moich czasów służył do mszy jako ministrant. Jak na boksera to chyba ewenement.

Wiesia pracowała na recepcji w naszym hotelu przy basenie, mieliśmy w związku z tym częsty kontakt. Wiesia miała śliczną twarz i piękne duże oczy. Niestety w dzieciństwie przeszła chorobę Heinego-Medina. Mimo to nie przeszkadzało to nam być parę razy na potańcówce w baraczku. Pewnego razu postanowiliśmy pójść na studia. Na prawo przy Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej. Na egzaminach wstępnych wymagana była znajomość historii i geografii. Uczyliśmy się razem. Najczęściej w domu Wiesi. Poznałem w związku z tym jej wspaniałą bardzo kulturalną rodzinę. Brat Wiesi, Krzysztof, był początkującym malarzem. Podarował mi jeden ze swoich obrazów. Do dziś w moim mieszkaniu wisi ten obraz na honorowym miejscu. Tytuł tego obrazu, jak mi powiedział Krzysiek, to „Samotność” (odwrócona kobieta, a przed nią bezkresny horyzont). Myślał, jak się domyślam o swojej kochanej siostrze i jej cierpieniu związanym z chorobą. Jak widać życie ułożyło się tak, że nie została sama i z tego co wiem ma też dzieci .

Nasze wieczorne nauki kończyły się przeważnie wspaniałą kolacją. Uczyliśmy się jak umieliśmy i jak czas nam pozwalał. Brak ukierunkowania powodował, że rezultaty tych nauk były dość mizerne. Z historii najlepszą wiedzę przyswoiliśmy sobie do Jagiellonów, a współczesną historię trochę zaniedbaliśmy. Z geografii jako ciekawostkę, na egzaminie, dostałem pytanie „jakie znasz PGR-y na Lubelszczyźnie?”. Odpowiedziałem, że nie wiem gdyż pochodzę z Kielc. Drugie pytanie: „to proszę powiedzieć jakie PGR-y są na Kielecczyźnie?” Skąd ja biedny miałem wiedzieć takie rzeczy? Oczywiście oblałem, ale z perspektywy czasu to pewnie dobrze, bo niechybnie byłbym bezrobotny, tak jak mój starszy syn Mateusz, który skończył prawo na Uniwersytecie Gdańskim.

Wiesia przyjaźniła się z moją śp. bratową Ewą i przez wiele lat spotykaliśmy się przy różnych okazjach. Pewnego razu będąc w Krakowie dzięki Ewie i Irkowi odwiedziliśmy państwa Lewandowskich w ich domu w Nowej Hucie. Przy lampce wina powspominaliśmy nasze młodzieńcze lata.

Trzecia pani to Stefania Ziemińska, żona byłego prezesa Avii Mieczysława Ziemińskiego. Za moich czasów była ona pracownikiem LOK-u, gdzie ułatwiła nam, czyli mojemu bratu, Januszowi Spucie, Frankowi Golikowi i mnie zdanie egzaminu na prawo jazdy. Z tego co wiem była ona później pracownikiem klubu, chyba jako sekretarka. Po zdaniu egzaminu na prawo jazdy, chcąc podziękować pani Stefanii, przynieśliśmy kwiaty i trochę alkoholu i wszystko zakończyło się huczną kolacją. Poznałem wówczas młodą chyba 17- letnią córkę Stefanii, Grażynę i później bez skutku smaliłem do niej cholewki. Pani Stefania dość często zapraszała nas do siebie na wspaniałe obiadki. Spotykaliśmy się jeszcze parę razy w Warszawie.

To co również dobrze zapamiętałem to kulisy meczu z Hetmanem w Zamościu (wygraliśmy 4:0), w którym to skutkiem kopnięcia przez przeciwnika w głowę miałem pękniętą kość jarzmową twarzy. Po meczu byłem opuchnięty i wyglądałem jak Dzwonnik z Notre-Dame, Quasimodo. Za dwa tygodnie grałem już ze Stalą Kraśnik. Pamiętam jak w tym meczu wylatywały mi z nosa i z ust skrzepy krwi. Po prostu nie do końca byłem wyleczony z kontuzji. Do dziś czuje w dotyku zmiany kostne pod prawym okiem. Żeby było śmiesznej to praktycznie faulu nie było, gdyż ja w walce o piłkę miałem za nisko głowę.

Mówi się, że życie dzieli się na trzy etapy: dzieciństwo, młodzieńczości oraz okres w którym wszyscy zwracają się do ciebie: „dobrze dziś wyglądasz”. Najpiękniejszy czas to bez wątpienia ta młodzieńczość. Część tego okresu w moim przypadku to trzy wspaniałe lata w Świdniku. Kto wie czy nie najciekawsze. W ogóle to czas czynnego grania w piłkę był cudowny. Poznałem wielu wspaniałych ludzi. Poznałem, dzięki piłce, kawał świata. Nikt mi tego nie zabierze. Ten czas to również wspaniały okres edukacyjny. Życzę wszystkim młodym piłkarzom by po latach mogli również powiedzieć to samo. Gdybym jeszcze miał komuś coś doradzić, a ten ktoś chciałby starego już dziadka posłuchać to młodzieży kochana, korzystajcie z młodych lat jak najwięcej. Bawcie się, weselcie, ale z rozsądkiem i umiarem gdyż przyszłe życie też może być piękne jeżeli o to zadbacie w młodych latach.

Dziękuję także Panu Maćkowi Choinie za to, że mnie odszukał i umożliwił podzielenie się moimi wspomnieniami. Pasja przekazywania i trwałego dokumentowania historii swojego ukochanego klubu jest godna wielkiego podziwu i szacunku. Pozdrawiam wszystkich czytających te moje wspomnienia, życząc Wam Wszystkim dużo szczęścia.

Adam Adamus

***
Zdjęcie pani Zofii Bugały pochodzi z książki Krzysztofa Załuskiego „Avia i Aeroklub Świdnik w latach 1952-2012”.

Bohater derbów ciągle gra

Tak zwycięstwo Avii z Górnikiem Łęczna jesienią 1998 relacjonowała Gazeta w Lublinie. Na zdjęciu oczywiście bohater tego tekstu.

Piotr Pawełek grał w Avii jedynie przez rok, ale dobrze zapisał się w pamięci kibiców ze Świdnika zostając bohaterem dwóch spotkań derbowych. To on zdobył zwycięskie bramki najpierw wiosną 1998 w Zamościu, a następnie jesienią tego samego roku w domowym meczu z Górnikiem Łęczna. 42-letni wychowanek Zagłębia Sosnowiec do dziś nie zawiesił butów na kołku. Obecnie zakłada koszulkę LKS Źródła Kromołów występującego w klasie A (grupa Sosnowiec). To już piętnasty klub w jego piłkarskiej karierze i być może wcale nie ostatni.
– No widzisz, jaką mamy teraz piłkarską młodzież
– śmieje się były gracz Avii, który na boisku nadal pełni funkcję środkowego pomocnika. – A na poważnie, to dopóki omijają mnie kontuzje, nie zamierzam kończyć z piłką, bo granie wciąż sprawia mi przyjemność. W zimie zmieniłem klub. Przeniosłem się z Błyskawicy Preczów do Kromołowa, grającego w tej samej lidze, aby pomóc drużynie w walce o utrzymanie.
Doświadczenie jest z pewnością atutem “Małego”, który w wieku 19 lat zadebiutował w ekstraklasie w barwach swojego macierzystego Zagłębia. Zagrał w dziewięciu meczach po czym w ramach służby wojskowej trafił do Gwardii Warszawa. W stolicy pół roku grał w drugiej lidze i cały sezon w trzeciej. Następnie wrócił do drugoligowego już Zagłębia, które niestety pogrążało się w coraz większym kryzysie. Swego czasu wielki klub zaliczył wtedy kolejny spadek, tym razem z drugiej ligi. Nie dane więc było bohaterowi niniejszego tekstu zagrzać na dłużej miejsca w zespole z rodzinnego miasta. Kolejnym, ale tym razem dłuższym przystankiem w karierze Piotra był trzecioligowy Górnik Wojkowice. Nadmienić należy, że śląska grupa trzeciej ligi zawsze należała do najsilniejszych.
– W Wojkowicach spędziłem ponad cztery sezony. Z roku na rok byliśmy wyżej w tabeli, aż w 1997 roku miejscowa kopalnia padła. Klub stracił źródło finansowania i zaczął się rozpadać
– opowiada Pawełek. – Wtedy sponsor, Bogdan Oliwa, chcąc odzyskać cześć zainwestowanych środków, zaproponował niektórym z zawodników transfery. Dobrze pamiętam, jak pewnego dnia w szatni zapytał, czy chciałbym zagrać w drugiej lidze. Oczywiście powiedziałem, że tak, bo wiedziałem, że dam sobie radę.
Nie od razu jednak Pawełek znalazł się w Świdniku. Najpierw pojechał do Włocławka, do zespołu ówczesnego beniaminka II ligi. Nie był to jednak fortunny wybór. – Okazało się, że mają tam problemy finansowe. Nie otrzymałem żadnego wynagrodzenia, a na domiar złego po dwóch meczach, w których zagrałem (z Hetmanem Zamość i Hutnikiem Kraków, oba przegrane) złapałem kontuzję. Odesłali mnie wtedy do domu z nogą w gipsie i z dwoma torbami. Wróciłem więc do domu, a kiedy wyleczyłem kontuzję pan Oliwa pojawił się z kolejną ofertą, tym razem z Avii – opowiada Pawełek.
Do Świdnika przyjechał na początku 1998 roku wraz z kolegą z Wojkowic Robertem Kobylińskim, także wychowankiem Zagłębia, który jednak nie zdecydował się na grę w Avii. – Klub na początek zapewniał zakwaterowanie w hotelu. Ja byłem kawalerem i odpowiadało mi to. Ale Robert był żonaty, miał dziecko ”w drodze”. Kiedy okazało się, że mieszkanie może otrzymać dopiero za pół roku, zrezygnował.
Piotr bardzo miło wspomina debiut w barwach żółto-niebieskich, który przypadł na mecz z jego poprzednim krótkotrwałym pracodawcą: – Ale byłem wtedy zmobilizowany! Strzeliłem im dwa gole, do tego oba głową, co raczej nieczęsto mi się zdarza (śmiech). Wygraliśmy łatwo 7:0, bo ekipa z Włocławka była słaba, mieli w składzie nawet juniorów. Po meczu ich kierownik drużyny kazał mi oddać dres, który otrzymałem we Włocławku. Odpowiedziałem mu, że chętnie, jak tylko otrzymam zaległe pieniądze. Na tym rozmowa się skończyła.
Właśnie w tej rundzie Avia odniosła jedyne w historii drugoligowych spotkań wyjazdowe zwycięstwo z Hetmanem Zamość. Bardzo długo zanosiło się na bezbramkowy remis, zegar wskazywał już 93 minutę, kiedy po akcji i dośrodkowaniu Mariusza Telki piłkę z bliska wepchnął do siatki Pawełek. Zorganizowana grupa kibiców Avii tego gola nie zobaczyła, bo wcześniej została wyekspediowana przez ochronę w drogę powrotną do domu. Piotr mówi skromnie: – Po prostu miałem szczęście znaleźć się w odpowidenim miejscu. Podanie było prosto na nogę, nie wypadało spudłować. Gdybym nie trafił, to Mariusz pewnie co chwila by mi to wypominał. Mieszkaliśmy przecież obok siebie w klubowym hotelu przy hali. W kolejnym sezonie dołączył do nas Ferdinand Chi-fon, z którym potem miałem okazję spotkać się na boisku w meczu Zapory Przeczyce z rezerwami Szczakowianki Jaworzno.
Na początku sezonu 1998/99 słabo spisujący się w II lidze świdniczanie pokonali u siebie Górnika Łęczna, co było sensacją, bo rywale zza miedzy mieli dużo silniejszy skład i zaczynali przejawiać już pierwszoligowe aspiracje. I tym razem bohaterem derbowego pojedynku, obok debiutującego w Avii bramkarza Sylwestra Janowskiego, był Pawełek – strzelec jedynej bramki. – To był chyba całkiem ładny gol. Uderzyłem zza 16 metrów, nawet nie za mocno i blisko środka bramki, tak że bramkarz chyba nie był bez winy. Miałem sporą satysfakcję, bo specjalnie na ten mecz przyjechała do mnie trójka znajomych z Sosnowca, a obserwatorem był mój dawny prezes z Zagłębia, Krzysztof Smulski – opowiada ”Mały”.

Piotr Pawełek (z lewej) w barwach Rekordu Bielsko Biała w sezonie 2010/11, w którym zdobył brązowy medal futsalowej Ekstraklasy.

Niestety ta wygrana oraz późniejszy kolejny derbowy sukces z Hetmanem nie były w stanie przysłonić faktu, że świdnicki klub popadał w coraz większy kryzys. Po rundzie jesiennej 1998 odeszło kilku podstawowych zawodników, a wśród nich i Pawełek. Najpierw trenował on z WKS Wieluń, ale ostatecznie powrócił w rodzinne strony. Od tamtej pory grał w wielu śląskich i zagłębiowskich klubach. Z Rekordem Bielsko Biała awansował do IV ligi. Przez 10 lat występował także w ekstraklasie futsalu, w której zobył 58 goli, najwięcej dla Rekordu, ale także dla Irexu Sosnowiec i Inpulsu Siemianowice. Z Rekordem w sezonie 2010/11 wywalczył brązowy medal, po czym zakończył grę w hali. Być może grałby w “halówce” dłużej gdyby nie weszły przepisy, które zabraniają łączenia występów w futsalu z grą na trawie.
– Bardzo miło wspominam pobyt w Świdniku. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy mnie tam jeszcze pamiętają
– kończy były gracz Avii, którego wciąż można zobaczyć w akcji na boiskach zagłębiowskiej klasy A.