Adam Adamus przedstawia sylwetki kolegów z drużyny

W poprzedniej części swoich wspomnień pan Adam Adamus opowiedział o najbardziej znanym zawodniku jaki kiedykolwiek grał w Avii, Januszu Żmijewskim. Dziś przedstawiam sylwetki pozostałych piłkarzy naszego klubu nakreślone przez mojego rozmówcę. Na powyższym zdjęciu stoją od prawej: Wiesław Grudziński, Franciszek Golik, Andrzej Oryszko, Ryszard Andrzejczak, Ireneusz Adamus i Adam Adamus. Na dole od lewej: Edward Niedźwiedzki i Kazimierz Motylewski. Fotografia została wykonana w lecie 1973 roku, przed debiutem Avii w II lidze.

 

Bramkarze

 

Marek Maciejewski i Kazik Motylewski rywalizowali o pierwszeństwo w wyjściowym składzie. Mieli podobne walory: dobrą technikę bramkarską, niezłą sprawność fizyczną. Brakowało im jak na mój gust trochę wzrostu. Myślę, że ta rywalizacja wyszła na dobre im samym, tak jak i całej drużynie. Sam fakt że ”Motylem” zainteresowała się Miedź Legnica też o czymś świadczy. Obaj już byli żonaci i nie wdawali się za dużo w tzw. życie towarzyskie. Mieli szlaban, ale i tak kilka wspólnych imprez zaliczyliśmy. Pamiętam obaj mieli bardzo sympatyczne żony.

Pamiętam pewną historię związaną z Markiem i jego żoną Gabrysią. Otóż na meczu bodajże w Białymstoku Marek doznał poważnej kontuzji i musiał pozostać tam w szpitalu. Drużyna wróciła do Świdnika bez niego. Biedna Gabrysia martwiąc się o Marka przyszła wieczorem do naszego hotelu chcąc się dowiedzieć coś na temat męża. Trener Mieczysław Gracz wyjechał do Krakowa, chłopaki poszli na pomeczową imprezę. Pozostałem tylko ja, gdyż miałem gorączkę i nie w głowie było mi imprezowanie. Recepcjonistka wpuściła Gabrysię na piętro do mojego pokoju. Wypiliśmy kawkę pogadaliśmy z pół godziny. Starałem się jak umiałem ją pocieszać, że z Markiem nie jest tak źle. Oczywiście – wiadomo: małomiasteczkowe obyczaje – wybuchła afera, że pewnie Bóg wie, co się działo w pokoju. Nawet sam trener Gracz zajął się dochodzeniem. Trzeba przyznać że Gabrysia była atrakcyjną dziewczyną, ale ani mnie, ani jej nie przyszły do głowy jakieś głupoty.

Będąc kiedyś z trampkarzami Bałtyku na turnieju w Krasnymstawie, wykorzystałem moment by przyjechać do Świdnika z myślą załatwienia z zakładu tzw. Rp7, potrzebnego do ustalenia kapitału początkowego przed czekającą emeryturą. Na dyżurce zadzwoniłem do kadr grzecznie się przedstawiając, a tu niespodzianka. Telefon odebrała dawna koleżanka z którą balowało się min. w słynnym ”baraczku”. Nie pamiętam niestety jej imienia. Połączyła mnie z klubem, gdzie kolejna niespodzianka: telefon odebrał Marek Maciejewski. Byłem przekonany, że to nasz bramkarz. Jak się okazało była to tylko zbieżność nazwisk. Oczywiście odwiedziłem siedzibę klubu i chwilę porozmawiałem z panem Markiem, obecnym prezesem Avii.

Z kolei Kazia Motylewskiego spotkałem po latach albo w Legnicy albo w Lubinie na meczu. Grałem wówczas w Bałtyku. Wygraliśmy 2:0. Uważam, że to obecność Kazia zmobilizowała mnie do jak najlepszej gry.

Jurka Mikulicza pamiętam bardzo dobrze. Byłem z nim razem w tym krótkim pobycie w Widzewie. Ja wróciłem, a on został. Jurek miał zdecydowanie lepsze warunki fizyczne od opisywanych wcześniej kolegów. Był szalenie odważny i sprawny fizycznie. Niestety miał wadę wzroku, był krótkowidzem. Myślę, że ta wada nie pozwoliła mu zrobić większej kariery.

Jurek lubił grać w karty. Opowiadał, że kiedyś grał z jakimiś szulerami w pokera. W pewnym momencie przyszła mu karta, a na stole była duża pula pieniędzy. Jurek sprawdził blefującego gracza. Jak doszło do konfrontacji kart Jurek miał chyba fula, a przeciwnik pięć kart każda z innej parafii. Pieniądze zgarnął ten co miał zupełną plażę w kartach. Na pytanie Jurka ”co masz?” padła odpowiedź że „barambuko”. Jurek się z tym pogodził i czekał na moment kiedy on zrewanżuje się tym manewrem. Gdy doszło do takiej sytuacji padła od przeciwnika odpowiedź: „Barambuko” bierze raz i po sprawie.

Zbigniew Kondziak był wtedy młodym chłopakiem. Był za moich czasów drugim lub trzecim bramkarzem. Z Tego co wiem później grał wiele lat w Avii i to z dużym powodzeniem. Wydawał się jakiś taki nieporadny, a tu proszę, pewnie podglądanie starszych kolegów pomogła mu w osiągnięciu dobrego poziomu wyszkolenia. Niestety nie pamiętam Henryka Kagankiewicza.


Obrońcy


Wiesiek Grudziński
grał na lewej obronie i rywalizował o miejsce z Bogdanem Bukowskim oraz później z Witkiem Synoradzkim. Był zawodnikiem szybkim, ambitnym. Jak mi się wydaje gra głową nie była jego mocną stroną. Miał bardzo ładną dziewczynę, chyba miała na imię Hania i był bardzo o nią zazdrosny. Był zamknięty w sobie i trochę odizolowany od reszty drużyny.

Bogdan Bukowski. Wychowanek Avii, miał dobre warunki fizyczne, niezłą technikę użytkową. Mógł zrobić większą karierę, podobnie jak Andrzej Dyński i Lucjan Oskroba. Niestety minimalizm był cechą dość powszechną w tamtych czasach. W końcu myślę, że Ci wspomniani koledzy grali przez szereg lat na poziomie II ligi więc w końcu z ich poziomem sportowym nie było tak źle. Być może mieli po prostu mniej szczęścia niż chociażby ja.

Roman Szpakowski. Świetne warunki fizyczne. Doskonała gra głową. Chyba trochę mało zwrotny. Byłem w sumie trochę zaskoczony, że zrobił niezłą karierę, grając wiele lat w II-ligowych Błękitnych Kielce. Do dziś tam chyba mieszka i aż dziw, że go nigdy nie spotkałem, a w Kielcach jestem przynajmniej dwa razy w roku. Do dziś w czasie meczów Korony jeżeli jest rzut wolny z około połowy boiska, kibice skandują nazwisko Romka, który zasłynął w Kielcach kilkoma bramkami właśnie z rzutów wolnych z okolic połowy boiska.

Andrzej Dyński. Świetne warunki fizyczne, przypominał trochę Władysława Żmudę. Był silnym punktem zespołu. Trochę poprawiając sprawność ogólną, a to było do zrobienia, mógłby zajść wysoko. Błąd tkwił jak zwykle w szkoleniu na etapie juniorskim.

Mieczysław Wężyk. Mietek, podobnie jak Andrzej i Bogdan, szalenie miły kolega, zawsze uśmiechnięty, z resztą jak większość drużyny. Razem z Dyńskim, czy też ze Szpakowskim tworzyli solidną parę stoperów.

Witold Synoradzki przyszedł do Avii jako dojrzały zawodnik. Było to widać na boisku. Doskonałe warunki fizyczne (dziewczyny też na ten temat trochę wiedziały), silny, twardy i dobrze grający głową. Nienaganna technika. Był obunożny. Po prostu dobrze wyszkolony piłkarz. Sądzę, że również sprawność fizyczna w tym zwrotność i szybkość nie była jego najmocniejszą stroną. Pamiętam, że Witek nauczył mnie fajnych piosenek. Uczyłem ich później moich trampkarzy w ramach zajęć pozaboiskowych. Jak Witek będzie to czytał to pewnie będzie pamiętał: „Panie władzo, panie władzo czy pan nie wie gdzie tu k….pę sadzą” oraz „Kiedy wo-wo-wo-da kiedy woda z dachu kapie, wtedy ją-ją-ją, wtedy ją się dobrze łapie” itd.

Waldemar Krzyżanowski. Bardzo ciekawy piłkarz. Klasyczny prawy obrońca. Jak na tamte czasy bardzo ofensywny, dublujący często skrzydłowego. Wrodzona wytrzymałość pozwalała mu na częste wycieczki pod bramkę przeciwnika. Być może chyba nie najlepsza technika nie pozwoliła mu, żeby był zapamiętany jako piłkarz jeszcze bardziej. Miał charakterystyczną, trochę przygarbioną sylwetkę. Pamiętam, że interesował się wynikami rozgrywek piłkarskich z różnych krajów. Raz przyszedł do klubu podekscytowany tym, że Zair wygrał mistrzostwo Afryki.

Trudno mi zapomnieć o takich obrońcach jak Olek Bachur, Marian Meksuła czy też Jacek Rudak. Wszyscy Trzej byli już u schyłku swojej kariery. Zapamiętałem ich jako super fajnych kolegów. Mieli oni uzasadniony autorytet wśród młodszych piłkarzy. Ten autorytet nie brał się z racji ich wieku, ale przede wszystkim z dużych umiejętności boiskowych i ojcowskiego podejścia do nas młodych. Ich rady boiskowe jak i pozaboiskowe bardzo nam młodym pomagały.

Jacek Rudak miał skutkiem jakiegoś incydentu pól palca w prawej ręce. Pamiętam jak kiedyś będąc w lokalu zwrócił się do kelnera, podnosząc tę rękę „Proszę pięć piw”, by po chwili powiedzieć „O przepraszam, cztery i pół”, trzymając tę rękę cały czas w górze. Pamiętam też że jak właśnie Jacek trenował bardzo solidnie na poniedziałkowych i wtorkowych zajęciach to wiadomo było, że poprzedniego dnia był na zakrapianej imprezie. Im większa impreza tym większe zaangażowanie na treningu. W razie czego młodzi, bierzcie przykład!

Edward Niedźwiedzki. Niewiele grał za moich czasów. Był raczej zawodnikiem zmianowym.

Na zdjęciu powyżej stoją od lewej: Bogdan Bukowski, Andrzej Dyński, Lucjan Oskroba i Waldemar Krzyżanowski. Na dole: Henryk Szymkiewicz i Wojciech Konf. Zdjęcie wykonane zostało latem 1973 roku.


Pomocnicy

Roman Nowosad. Ważna postać ówczesnego zespołu. Środek pomocy. Dobrze wyszkolony. Oczy dookoła głowy (niestety już dość poważnie łysiejącej). Miał doskonałe krosowe, długie podania z lewej nogi. Szybkość biegowa nie była jego mocną stroną, co nie znaczy, że nie grał szybko dzięki swym umiejętnościom techniczno-taktycznym.

Lucjan Oskroba. Grał przeważnie na lewej pomocy. Podobny typ piłkarza co Bukowski i Dyński. Też wychowanek Avii. Z resztą właśnie wszyscy trzej trzymali się razem. Do ich grupki należałoby dołączyć Heńka Szymkiewicza, chyba najbardziej utalentowanego z nich wszystkich. Niestety Henio nie prowadził zbyt higienicznego trybu życia. Szkoda.

Grzegorz Gronowski. Przyszedł do nas chyba z Motoru. Mieszkał w Lublinie i codziennie dojeżdżał do Świdnika. Nie zdążyłem go poznać bliżej. Piłkarsko był ciekawym zawodnikiem, dobrze wyszkolonym i przydatnym dla zespołu.

Franciszek Golik. Z Frankiem spędzałem niemal każdą chwilę w owym czasie. Mimo że raczej był małomówny to wszyscy go lubili. Miał swoiste poczucie humoru, puentując często jakąś sytuację oryginalnym komentarzem. Np. jadąc kiedyś taksówką koło monumentalnego pomnika na Majdanku mówię, że ”piękny ten pomnik prawda?”, a on na to ze swoistym luzem: „Mieli trochę roboty”. Na potańcówkach w „baraczku” nie angażował za dużo w tańcach w odróżnieniu np. od mnie, ale cwaniak zawsze wyłowił fajną dziewczynę. Po prostu był lepszy taktycznie. Widocznie nie zawsze trzeba być duszą towarzystwa i latać od stolika do stolika. Franek to klasyczny Krakus mówiący oryginalną gwarą krakowską. Był wychowankiem Garbarni. Dobrze wyszkolony prezentujący klasyczną krakowską szkołę. Nie ulega wątpliwości, że był filarem zespołu.

Dwaj przyjaciele z boiska czyli Adam Adamus i Franciszek Golik.


Napastnicy

 Janusz Sputo. Świetny napastnik. Prawdziwy kiler. Nie każdy potrafi strzelić 20 bramek w sezonie. Dość niski jak na napastnika, ale świetnie ułożona stopa i dobra technika uderzenia pozwalała mu na zdobywanie wielu bramek. Wychowanek Naprzodu Jędrzejów, później grał w SHL Kielce, Wiśle i Cracovii. Na zakończenie kariery wyjechał do RFN. Podobny trochę typ osobowości do Franka Golika, ale bardziej skryty. No, chyba że był po paru piwach. Okazywał się wtedy bardzo wesołym i sympatycznym facetem. Jako trener zdobył m.in. mistrzostwo Polski juniorów z Cracovią rocznika 1973 wygrywając w finale z Lechią w Gdańsku. W Cracovii grał min. późniejszy jego zięć Tomasz Rząsa , a w Lechii Sławomir Wojciechowski.

Andrzej Oryszko. Chyba jeden z lepszych napastników w II lidze. Nie wiem dlaczego, ale sprawiał wrażenie trochę zakompleksionego. Był bardzo skromny. Najbardziej zapamiętałem go z faktu, że chłopak grał kilka meczów z pękniętą strzałką u nogi. To się nazywała ambicja. Dziś niektórzy uznani piłkarze nie chcą grać z podbitym okiem (trochę przesadzam ale coś w tym jest). Niestety świadczyło to również o poziomie opieki lekarskiej sportowców w tamtych czasach.

Ryszard Andrzejczak. Bardzo dobrze wyszkolony piłkarz. Nienaganny technicznie. Dobre jak na napastnika warunki fizyczne. Nic tylko grać i robić karierę. Niestety tej kariery nie zrobił. Podejrzewam, że problem leżał w talencie, a raczej jego braku. Do tego dochodził brak twardości i odwagi w grze. Określiłbym go tak: piłkarz „selektodelikates”. Jeżeli Rysiek będzie to czytał to mam nadzieję, że mnie zrozumie. Teraz charakteryzowałem Cię z punktu widzenia trenera. W końcu mogę też się po tylu latach mylić.

Wojciech Konf. Najkrócej można powiedzieć, że zmarnowany wielki talent. Nie pierwszy i nie ostatni. Miał ogromny potencjał. Tego typu zawodnik powinien był grać albo w Legii albo np. w Górniku Zabrze. Niestety problem leżał w charakterze, co się niestety potwierdziło w Świdniku.

Chyba nie ominąłem nikogo. Wszystkich Was Panowie pozdrawiam i zapraszam do Gdyni, lub do kontaktów internetowych czy też telefonicznych (kontakt uzyskacie pisząc do administratora tej strony). Do kontaktu zapraszam nie tylko piłkarzy. Zdaję sobie sprawę, że niektóre fakty mogłem pomylić lub coś pomieszać. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Chciałbym się podpisać jakąś ksywą ale nie pamiętam żebyście mi ją nadali. O bracie Irku nic nie pisałem bo mógłbym się niechcący mu narazić i tak jak kiedyś na treningu w Świdniku ganiałby mnie po całym boisku, czy też po rynku Wieliczce gdzie obecnie mieszka. A tak na marginesie chciałem przekazać, że w jednym z sezonów Irek był królem strzelców w I lidze, ale… meczów wyjazdowych. Niech to posłuży jako cały komentarz o nim. Irek był bardzo sprawny przed kontuzją. Grał świetnie w kosza (II-go ligowa Tęcza Kielce) oraz w piłkę ręczną. Miał wspaniałą skoczność. Widziałem zdjęcie z meczu Wisła Kraków – Legia na którym widać było, jak wygrywał pojedynek główkowy z Bernardem Blautem, który jak pamiętamy miał ksywę „Długopis” i mierzył około 2 metry. Niestety poważna kontuzja stawu skokowego w treningowej gierce wiślaków po zderzeniu z bramkarzem Henrykiem Stroniarzem praktycznie przekreśliła rozwój jego kariery. Noga po tym urazie w późniejszym okresie była już na tyle osłabiona, że miał usuwaną łąkotkę i w końcu rekonstruowano mu zerwane wiązadła krzyżowe.

Do usłyszenia lub do zobaczenia,
Adam wraz z bratem Irkiem.

Kibice potrzebni od zaraz

Niemal 2000 widzów obejrzało derbowy mecz Avii z Hetmanem w sierpniu 2005 roku.

Po raz ostatni liczba widzów na domowym meczu Avii przekroczyła tysiąc w pamiętnym sezonie 2005/06, a więc siedem lat temu. Walczyliśmy wtedy jeśli nie o bezpośredni awans do II ligi, to przynajmniej o miejsce w barażu. Byliśmy beniaminkiem i zaskoczyliśmy swoją postawą nie tylko rywali, ale także samych siebie. I chociaż ostatecznie zostaliśmy na mecie z pustymi rękami, zajmując trzecie miejsce, to miło jest wspomnieć widok całkiem nieźle wypełnionych trybun przy Sportowej 2.

Od tamtego sezonu frekwencja na meczach Avii systematycznie spadała. Ostatnie spotkanie przed rozpoczęciem przebudowy stadionu (z Izolatorem Boguchwała) obejrzało zaledwie około 300 widzów, a przecież walczyliśmy wtedy jeszcze o awans! Obecne występy naszych piłkarzy w Poniatowej ogląda podobna liczba widzów. Gdzie się podziali kibice Avii?

Śmiejąc się z samego siebie mogę sam sobie odpowiedzieć, że wyjechali za granicę i śledzą wyniki żółto-niebieskich już tylko przez internet. Patrząc na liczbę wejść na tę stronę z Wielkiej Brytanii można rzeczywiście się z takim stwierdzeniem zgodzić. Na pewno wyjechało ze Świdnika mnóstwo sympatyków Avii, którzy zarabiają teraz na chleb w różnych krajach Europy. Ale przecież to nie może być jedyne wytłumaczenie. Pamiętam lata 80-te kiedy mieliśmy naprawdę dobrą drużynę drugoligową i już wtedy zdarzało się, że na mecz przychodziło jedynie 500 czy 700 osób. Prawda jest taka, że Avia boryka się z problemem pustawych trybun właśnie od początku owych lat 80-tych.

Wtedy jeszcze przeciętna liczba widzów, kiedy graliśmy w II lidze, wynosiła około tysiąca, a na spotkania z Motorem lub zespołami ze ścisłej czołówki rosła do kilku tysięcy. Ta średnia była jednak zdecydowanie niższa niż w poprzedniej dekadzie. Dla przykładu: pierwszy drugoligowy mecz z Motorem w Świdniku obejrzało wiosną 1974 roku około 7 tysięcy widzów! Przez całe lata 70-te dość regularnie na Sportowej gromadziło się ponad 2 tysiące ludzi. Potem jednak nastąpiło załamanie.

Avia – Hetman w sierpniu 2005. Przed chwilą Paweł Pranagal zdobył zwycięską bramkę dla Avii. Cała trybuna od lotniska była wypełniona.

Zauważyła to ówczesna prasa. W lipcu 1981 roku Kurier Lubelski donosił, że Avia w taki sposób ustawiła terminarz swoich spotkań, aby nie kolidowały z występami I-ligowego Motoru. Na Zygmuntowskie jeździła wówczas cała Lubelszczyzna, także kibice ze Świdnika. Pierwsza liga, w której nie brakowało prawdziwych gwiazd, uczestników mistrzostwa świata, działała jak magnes. Motor grał zwykle w niedzielę o godz 17 lub 18. Kurier pisał: Sekretarz FKS Avia p. Rubaj poinformował nas wczoraj, że terminy meczów Avii dostosowane będą do I-ligowych spotkań Motoru. Avia bowiem ma grać w soboty bądź niedzielne przedpołudnia. W tym samym artykule, informując o przygotowaniach drużyny do sezonu w II lidze, dziennikarz Kuriera dodawał na koniec: Zawodnicy i działacze Avii mają już dziś jedno życzenie, aby na meczach w Świdniku zawsze było dużo kibiców darzących drużynę Avii prawdziwą sympatią. Avia po prostu obawia się pustych trybun. No cóż, wypada nam ogłosić powszechny zaciąg kibiców do Avii.

Słowa te zostały napisane w przededniu statystycznie najlepszego sezonu w historii klubu, kiedy to zajęliśmy 5. miejsce w II lidze. Jak widać, już wtedy było źle ze wsparciem dla żółto-niebieskich. W kolejnych latach jeśli coś się zmieniało to niestety na gorsze.

W 1984 roku w Kurierze ukazał się wywiad z ówczesnym trenerem Avii Witoldem Sokołowskim zatytułowany wymownie: ”Czy w Świdniku nie ma kibiców?” Dziennikarz zapytał trenera: – Czego oprócz zastrzyku świeżej krwi należy życzyć trenerowi beniaminka drugiej ligi, który już 11 sierpnia staruje do walki? Odpowiedź brzmiała: – Przede wszystkim kibiców na trybunach stadionu w Świdniku. W minionym sezonie przychodziło ich na mecze 300-500. Bez odpowiedniej atmosfery podczas gry zawodnicy nie wzniosą się nigdy na wyżyny swoich umiejętności. Małe zainteresowanie piłką nożną ze strony społeczności Świdnika nie dopinguje też do pracy na najwyższych obrotach. A poza tym to żenujące, że w o wiele mniejszej od Świdnika Sarzynie na mecze miejscowej Unii przychodzi nawet 4000 kibiców.

Ten sam mecz. Po drugiej stronie stadionu przy Sportowej 2 także ciężko było znaleźć wolne miejsce.

Problem malejącej frekwencji był więc dostrzegany, ale w trakcie upływających lat nie zrobiono nic konkretnego, aby mu zapobiec. A przecież jest to temat ważny dla istnienia każdego klubu sportowego. Każdy dla swojego dobrze pojętego dobra powinien zabiegać o jak największą liczbę sympatyków. Klub posiadający wsparcie w swojej społeczności lokalnej jakoś sobie poradzi nawet w najgorszych czasach. Ten, któremu tego wsparcia brakuje, w końcu straci rację bytu. Obecnie zawodowe kluby w najlepszych ligach zatrudniają całe sztaby marketingowców, którzy mają jedno zdanie: powiększyć tzw. fanbase. Bo więcej kibiców oznacza po prostu większy przychód do klubowej kasy. W Świdniku przez lata o tym nie myślano, bo Avia miała zapewnione finansowanie z fabryki. Ale kiedy zostało ono znacznie ograniczone, klub stoczył się w piłkarskiej hierarchii o dwa poziomy. Mało brakowało, że przywitałby się nawet z okręgówką.

Uniknęliśmy na szczęście najgorszego i obecnie nie wisi raczej nad Avią widmo zagłady, jednak stary problem pustych trybun nadal istnieje. Jestem ciekaw, czy po powrocie do Świdnika na przebudowany, ładniejszy stadion Avia wreszcie zacznie przyciągać większą liczbę kibiców. I czy wreszcie w samym klubie powstanie długofalowy plan wychowania sobie kolejnych pokoleń sympatyków, abyśmy mogli kolejny okrągły jubileusz Avii świętować co najmniej w II lidze w gronie nie mniej licznym niż to widoczne na załączonych fotografiach.

Pozdrowienia z Zabrza

Wpadła mi w ręce fotografia z odręcznym dopiskiem: „Dla sympatyków piłki nożnej ze Świdnika. Marek Kostrzewa”. Pan Marek rozegrał w żółto-niebieskich barwach ponad cztery sezony poczynając od wiosny 1979 do końca rozgrywek 1982/83. W drugiej lidze wystąpił dla Avii 88 razy zdobywając 10 goli. W trzecioligowym sezonie 1980/81 zakończonym awansem był najlepszym strzelcem zespołu z 11 bramkami na koncie. Wcześniej grał w Budowlanych Lublin i Lubliniance. Działacze Górnika wypatrzyli go zdaje się w meczu 1/16 Pucharu Polski we wrześniu 1982 roku. Avia przegrała wtedy z zabrzanami na własnym boisku 0:2, ale Kostrzewa był jednym z najlepszych aktorów spotkania. Po kilku miesiącach gry w Górniku… z Knurowa znalazł się w składzie przyszłych mistrzów Polski. Odchodząc z Avii był w pełni ukształtowanym zawodnikiem (26 lat) i na Górnym Śląsku szybko się na nim poznali. Prędko wywalczył sobie miejsce w ekipie, która nie miała sobie równych w kraju zdobywając cztery tytuły z rzędu. W każdym z mistrzowskich sezonów Górnika był podstawowym zawodnikiem. Mówiło się, że ma szanse pojechać z reprezentacją na Mistrzostwa Świata do Meksyku w 1986 roku. Ostatecznie selekcjoner Antoni Piechniczek nie powołał go na Mundial, a jedyną szansę na grę w koszulce z białym orzełkiem otrzymał rok później w meczu z Holandią (0:2). Nie było piłkarza, który po odejściu z Avii osiągnął więcej niż Marek Kostrzewa. Powyższa fotografia świadczy, że nie zapomniał on o klubie, z którego wypłynął na szerokie wody i o kibicach, którzy oklaskiwali go przez ponad cztery lata. Bohater tej notki na zdjęciu klęczy jako drugi od prawej pomiędzy Waldemarem Matysikiem i Andrzejem Iwanem. Na fotografii ponadto stoją od lewej: bramkarz Eugeniusz Cebrat, Józef Dankowski, Jan Urban, Ryszard Komornicki, Adam Ossowski, Marek Majka oraz klęczą Bogdan Gunia i Andrzej Zgutczyński (proszę o sprostowanie jeśli pomyliłem któregoś z zawodników). Na moje oko zdjęcie zostało wykonane na stadionie Motoru Lublin na początku sezonu 1985/86 czyli już po tym jak Górnik wygrał pierwszy z serii czterech tytułów w latach 80-tych. Była to bardzo silna ekipa, która niestety nie miała szczęścia w prawdziwym Pucharze Mistrzów. Prawdziwym, bo z udziałem tylko mistrzów swoich krajów. Górnicy kończyli te rozgrywki kolejno po starciach z Bayernem, Anderlechtem, Glasgow Rangers i Realem Madryt.

Poniżej link do skrótu z meczu 1/8 finału Pucharu Mistrzów w sezonie 1987/88 Górnik – Glasgow Rangers z udziałem Marka Kostrzewy:

Kalendarz sprzed lat…

 

Jakimś cudem zachowałem ten niewielki kalendarz, w zasadzie kalendarzyk na rok 1995, do dzisiaj. Stoi teraz niedaleko mojego komputera i… bardzo daleko od Świdnika, bo w Anglii, i przypomina mi jak wiele czasu już minęło odkąd Avia była solidnym drugoligowcem. W tamtym sezonie (1994/95) byłem prawie na wszystkich meczach w domu, zaliczyłem też wyjazdy na Motor i Lubliniankę. Najbardziej utkwił mi w pamięci mecz z FC Piaseczno w Świdniku podczas którego nad boiskiem przeszła zawieja śnieżna. Goście walczyli wtedy o awans, ale nie dali rady wywieźć nawet punktu. Dwa gole zdobył dla nas Leszek Jędraszczyk, przyjezdni odpowiedzieli tylko trafieniem Dariusza Solnicy i Avia wygrała 2:1. Pamiętam też świetny debiut Piotr Gila na bramce Avii w połowie rundy wiosennej w meczu z Szombierkami (2:0). Bramkarz wypożyczony z Korony bardzo pomógł Avii w walce o utrzymanie w lidze. Nie ma go na kalendarzu, bo zdjęcie zostało zrobione wcześniej, zdaje się, że jesienią 1994 roku.
Patrząc na fotografię wciąż nie mogę uwierzyć, że trenera Krzysztofa Szeflera (stoi pierwszy z lewej) nie ma już wśród nas. Za każdym razem kiedy się spotkaliśmy na ulicy, zaczynaliśmy rozmawiać o piłce i czasami były to naprawdę długie konwersacje. Pamiętam jak kiedyś podrzuciłem go na mecz na Sportową. Byłem akurat świeżo po egzaminie na prawko, a mój mocno już przechodzony fiat cinquecento miał jakiś defekt i strasznie szarpał. Miałem trudności z opanowaniem grata na zakrętach i kiedy dowiozłem trenera na stadion, był on blady jak ściana. Po meczu zaproponowałem, że go odwiozę pod dom (mieszkaliśmy obaj na Brzezinach), ale powiedział, że przejdzie się piechotą. Jeszcze po kilku latach żartował sobie ze mnie pytając, jak mi idzie na zakrętach…

Na zdjęciu stoją od lewej: Krzysztof Szefler (II trener), Wasilij Fiedoriw, Tomasz Wojciechowski, Paweł Pranagal, Borys Kaczmarski, Marek Dudek, Piotr Kuszłyk (trener), Adam Pydyś, Paweł Machnikowski, Włodzimierz Bartoś, Dariusz Grodzicki. Na dole od lewej: Wołodymir Jurczenko, Marek Mossor, Sławomir Stopa, Dariusz Bender, Ireneusz Suchowierzch, Adam Sterniczuk, Mariusz Telka.